Oldřich Urban pracował jako blacharz do momentu wypadku w 1999 r. Ciężkie obrażenia spowodowały, że stał się osobą niepełnosprawną fizycznie, poruszającą się na wózku inwalidzkim. Przeczytaj ciekawy artykuł, nie tylko o jego urazach i późniejszym leczeniu, ale także o tradycyjnym podejściu współczesnej medycyny do tak poważnego problemu zdrowotnego oraz nieocenionej pomocy Zielonej Żywności w poprawie stanu zdrowia i jakości życia Oldřicha:
Mógłby się Pan przedstawić czytelnikom?
Mam na imię Oldřich, mam 44 lata i poruszam się na wózku inwalidzkim. Nie od urodzenia, lecz już od 19 lat. Do 26-ego roku życia chodziłem i prowadziłem normalne życie chodzącego człowieka. Przeżyłem piękne dzieciństwo na wsi w pobliżu Lanškrouna.
Nim dorosłem, nie interesowałem się specjalnie znaczeniem żywności dla ludzkiego organizmu. Jadłem to, co mi smakowało. Wychowałem się właściwie na domowej żywności, która w owych czasach była typowa dla wiejskiego życia. W co drugim gospodarstwie wiejskim hodowano prosię i inne zwierzęta domowe. Rodzice często dawali nam na drugie śniadanie do szkoły chleb ze smalcem i skwarkami. Dzisiaj uśmiecham się, kiedy o tym myślę, ponieważ w obecnych czasach hodowla prosiąt na wsi jest raczej wyjątkiem.
Kiedy miał Pan wypadek?
To było w 1999 roku. Byłem przyzwyczajony do ciężkiej pracy, wyuczyłem się zawodu blacharza i choć było to niełatwe zajęcie, bardzo je lubiłem. To było moje hobby. Pewnego razu, na budowie, załamało się pode mną rusztowanie i w jednym momencie przestałem chodzić. Moje życie całkowicie się zmieniło. Podczas upadku doszło do zmiażdżenia kręgu szyjnego, uszkodzenia rdzenia kręgowego, w wyniku czego zostałem sparaliżowany od klatki piersiowej w dół, łącznie z rękami, które dotknął częściowy paraliż. W jednej chwili zostałem tetraplegikiem. Zapewne umiecie sobie wyobrazić, jaka to była radykalna zmiana dla bardzo aktywnego człowieka, nagle skazanego, na zawsze, na wózek inwalidzki. To był naprawdę drastyczny zwrot.
Musiało być Panu ciężko...
Jestem już na wózku wiele lat, im dłużej, tym bardziej odległe wydają mi się czasy, kiedy chodziłem. Początki były ciężkie, przechodzi przez to każda osoba niepełnosprawna fizycznie. Wiele zależy od konkretnego człowieka. Jeden się załamie, inny – przeciwnie – poczuje się zmotywowany do jeszcze bardziej zaciętej życiowej walki.
Jaki przebieg miała terapia prowadzona bezpośrednio po wypadku?
Wiemy, jak wygląda dzisiejsza medycyna. Podzielę się własnym doświadczeniem. Osoba na wózku jest traktowana przez lekarza jako ciężko chory człowiek, który powinien zażywać najróżniejsze lekarstwa. A ten kto ślepo wierzy, że nasza służba zdrowia działa dla jego dobra, zgodzi się ze wszystkimi zaleceniami. I tak zaraz po wypadku zacząłem brać leki, ponieważ lekarze przekonywali mnie, że bez nich nie dam rady. Każdy lekarz przepisał mi jakieś i wkrótce codziennie połykałem pełną łyżkę tabletek.
Kiedy wskutek ich zażywania zacząłem źle się czuć, przepisano mi dalsze lekarstwa, aż w końcu żołądek tego nie wytrzymał. Po blisko roku od momentu, w którym zostałem wypisany ze szpitala do domu, połykałem ok. 24 tabletki dziennie. Nie czułem się dobrze, byłem nieustannie zmęczony, cierpiałem na zapalenia. Nie było tygodnia, aby nie przyjeżdżało do mnie pogotowie, celem zażegnania jakiegoś poważnego problemu zdrowotnego.
W dodatku byłem zmuszony nieustannie jeździć do różnych lekarzy, którzy przepisywali mi kolejne lekarstwa. Często musiałem po nie jeździć osobiście. Każdy taki wyjazd był dla mnie bardzo męczący i stresujący, trwał pół dnia. Tak to wyglądało przez pierwsze dwa lata po moim wypadku.
To było z pewnością wyczerpujące…
Tak, bardzo. Zdałem sobie sprawę, że jestem co prawda na wózku, lecz jeżeli czegoś nie zmienię, to taki styl życia zupełnie mnie zniszczy. Dlatego zdecydowałem się na radykalną zmianę i powiedziałem lekarzom, że chcę zmniejszyć ilość przyjmowanych leków. I tu pojawił się nie lada problem!
Lekarze rzadko podzielali moje zdanie, wręcz przeciwnie. W rzeczywistości byli temu nieprzychylni i często robili mi wyrzuty. Niektórzy nawet się denerwowali i krzyczeli, że te leki muszę brać i że będę je zażywał do końca życia. Lekarzom wcale nie podobało się moje przekonanie, że bez niektórych leków mogę się obejść.
Dlatego podjąłem decyzję, że sam ograniczę ich ilość. Mój organizm uzależnił się od tych lekarstw i dlatego w momencie, kiedy któreś z nich przestałem stosować, bardzo gwałtownie reagował. W wyraźny sposób pogorszyło się drętwienie ciała, miałem częste, bardzo silne skurcze (które są objawem uszkodzonego rdzenia kręgowego), co było trudne do zniesienia. Powiedziałem sobie, że wytrzymam. Rodzinę przekonywałem, że czuję się lepiej, chociaż było gorzej.
Co tydzień rezygnowałem z jednego leku bez względu na to, co potem się ze mną działo. Mniej więcej przez pół roku przeżywałem okropne stany, nieznośnie drętwiało mi całe ciało i pojawiały się silne konwulsje w różnych jego częściach. Pomimo to wierzyłem, że dojdzie do przełomu i faktycznie do niego doszło. Nagle te negatywne objawy zaczęły słabnąć i to było dla mnie ogromną zachętą. Wiedziałem, że wygram z lekami i teraz już się nie poddam!
W trzecim roku po wypadku nie brałem już żadnych lekarstw i czułem się o wiele lepiej niż wtedy, kiedy je stosowałem. Upłynęło 16 lat, odkąd nie biorę żadnego leku. Czy to nie mały cud? Gdzie byłbym dzisiaj, gdybym ślepo wierzył w opinie tych wszystkich lekarzy? Niech każdy sam wyciągnie z tego wnioski. Nasze ciała to są żywe organizmy, mają nadzwyczajne zdolności samolecznicze.
Na początku wspomniał Pan, że w młodości nie zastanawiał się Pan zbytnio nad znaczeniem żywności. Co spowodowało, że zmienił Pan nastawienie i zaczął się tym bardziej interesować?
Dla człowieka naturalne jest chodzenie, a nie siedzenie przez cały dzień na wózku inwalidzkim. Siedzenie przez długi czas nie jest naturalne, dlatego również pod moim złym stanem zdrowia podpisało się codzienne, wielogodzinne siedzenie.
Chyba przed dwoma laty zacząłem cierpieć na bóle brzucha. Myślałem, że samo przejdzie, ale nie przeszło. Przeciwnie – sytuacja się pogarszała, bóle były coraz bardziej dokuczliwe, w nocy nie mogłem normalnie spać. Poszedłem na USG brzucha, później na tomografię. Badania nic nie wykazały. Przekonywano mnie, że są to bóle o podłożu neurologicznym, związane z urazem i uszkodzonym rdzeniem kręgowym. Nie wierzyłem w to, domyślałem się, że problem tkwi gdzieś indziej.
Długo się to wlokło i nie miałem znikąd pomocy. W końcu doszedłem do wniosku, że problem dotyczy żołądka. Zrobiono mi gastroskopię i wykryto wrzód. Brałem leki i wrzód zagoił się. Ulżyło mi, znów poczułem się lepiej. Jednak po upływie pewnego czasu problem pojawił się na nowo i ponownie otrzymałem te same lekarstwa. Zrozumiałem, że znalazłem się w zaczarowanym kręgu, a leki nie rozwiązują ostatecznie problemu. Nie podobało mi się, że ciągle będę musiał postępować w taki sam sposób i dlatego zacząłem szukać innych możliwości.
Jak dowiedział się Pan o Zielonej Żywności Green Ways?
Właśnie w tym czasie przypomniałem sobie, że moja opiekunka opowiadała o Zielonym Jęczmieniu. Wtedy, gdy to mówiła, nie słuchałem jej uważnie, ale zachowałem w pamięci informację, że to pomaga przy różnych problemach ze zdrowiem. Powiedziała mi, że zdobędę to u mojego lekarza podstawowej opieki, dr. Vejrycha, do którego zacząłem chodzić na biorezonans. Tam po raz pierwszy kupiłem Zielony Jęczmień, a przy okazji skosztowałem także algę Chlorellę.
Ponieważ od razu mi one zasmakowały, zdecydowałem się kupić oba produkty równocześnie. Od 1 czerwca 2018 roku, kiedy tylko skończyłem zażywać leki przeciwwrzodowe, zacząłem codziennie robić napój z Jęczmienia i jeść Chlorellę. To była miłość od pierwszego wejrzenia! Sok z Jęczmienia uważam za łagodny nektar, a Chlorellę za jego bliźniaczkę. Zachwyciłem się, kiedy zobaczyłem te piękne, wpadające w oko opakowania, które zdawały się mówić – pij mnie i jedz mnie, jesteśmy tu dla ciebie, by ci pomóc.
Kiedy zauważył Pan pierwsze zmiany?
Już po dwóch tygodniach poczułem wyraźną zmianę na lepsze. Upłynęło już ponad ćwierć roku od chwili, kiedy zacząłem jeść Zieloną Żywność Green Ways i mogę powiedzieć, że niemalże nie mam problemów. Sypiam prawie tak jak wcześniej (prześpię całą noc) i stwierdziłem, że jej działanie jest kompleksowe, ponieważ ogólnie czuję się lepiej. I co ważne – w odróżnieniu od lekarstw, „zielonki” nie mają negatywnych skutków ubocznych.
Zielona Żywność nie niszczy wątroby ani nerek, tak jak lekarstwa farmaceutyczne, przeciwnie - pomaga nam utrzymywać je w dobrej kondycji. Ponadto dostarcza organizmowi kompleksowych witamin i pierwiastków mineralnych oraz wzmacnia odporność, za co nasze ciała będą nam wdzięczne.
Jęczmień i Chlorellę uważam za swych kolegów, zadomowiły się już w moim domu i stały się częścią mnie. Uważam, że dosłownie uratowały mi życie, ponieważ mój stan nieustannie by się pogarszał, a klasyczna medycyna nie potrafiłaby mi pomóc.
Bardzo się cieszymy, że Zielona Żywność pomaga Panu, ułatwiając życie…
Tak, muszę podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że Zielony Jęczmień i Chlorella są uprawiane. Do tego sporo uwagi poświęca się ich jakości, ponieważ jakość jest niezmiernie ważnym aspektem Zielonej Żywności.
Dziękuję także Oldze Vejrychovej, która w dużym stopniu przyczyniła się do tego, że polubiłem Jęczmień i Chlorellę. Od samego początku, kiedy kupiłem i zacząłem stosować Zieloną Żywność, interesowała się, jak mój organizm reaguje na jej działanie i bardzo chętnie, dokładnie i cierpliwie tłumaczyła mi wszystko, co dotyczy Zielonej Żywności.
Dla mnie Zielony Jęczmień i Chlorella są lekiem, nie lekiem porównywalnym z farmaceutycznymi lekarstwami, to byłoby dla nich obrazą, dla mnie są one prawdziwym lekiem. Chciałbym doczekać czasów, kiedy człowiek przyszedłby do lekarza, a lekarz interesowałby się tym, co jemy i pijemy, i kiedy Zielona Żywność stałaby się częścią menu większości ludności.
Mówiąc krótko – dziękuję ci, Zielony Jęczmieniu i dziękuję ci, Chlorello, że jesteście tu dla mnie każdego dnia.
Oldřich Urban Trutnov